Jeśli chodzi o wydawnictwa koncertowe, to fani nigdy przez zespół nie byli rozpieszczani.
LIVE KILLERS i LIVE AT WEMBLEY były jedynymi ciekawymi pozycjami; im mniej
powiemy o LIVE MAGIC, tym lepiej...
Zaskakujące, biorąc pod uwagę jak znakomicie Queen prezentowało się na
scenie. Zapewne dlatego informacja o planowanym wydaniu koncertu z Milton Keynes przyjęta
została przez publiczność z ogromnym zadowoleniem. Był to bowiem jeden z tych występów,
który przez lata zdobył kultowy wręcz status wśród kolekcjonerów. Skrócona wersja
telewizyjna, pierwotnie wyemitowana w angielskim Channel 4 w styczniu '83 krążyła od dawna
wśród fanów - nigdy jednak nie dane nam było ujrzeć całości. Do tego jakość nagrania po
latach przedstawiała wiele do życzenia. W październiku 2004 roku w końcu się doczekaliśmy...
Koncert ten (5 czerwca 1982) był ostatnim podczas europejskiej trasy (30 występów) promującej płytę HOT SPACE. Plytę nie najlepszą, na której zespół bardziej zainteresowany był rytmami i dźwiękami syntezatorów niż melodiami i rockowym brzmieniem gitary. Radykalnie musiał się zmienić również sceniczny wizerunek - wiele utworów z HOT SPACE zostało włączonych do programu, kosztem starszych faworytów. Większy nacisk położono na sekcję rytmiczną i - o zgrozo - zatrudniono klawiszowca. Rzecz wcześniej niewyobrażalna...
Tych preferujących Królową w latach 70 set-lista może rozczarowywać. Na pewno
jednak nikogo nie może rozczarować forma zespołu. Queen funkcjonuje
niczym znakomicie naoliwiona maszyna, muzycy są niezwykle skoncentrowani, grają szybko
i precyzyjnie, Freddie jest w znakomitej formie wokalnej. Nawet kiedy ktoś popełnia błąd,
zostaje on w fenomenalny sposób zaretuszowany, jakby mobilizując muzyków do tego, by grać
jeszcze lepiej. Ale to już chyba nie wydaje się możliwe...
Koncert rozpoczyna FLASH grany z taśmy, płynnie przechodząc do THE HERO. Znakomity początek i na tyle krótki by wzbudzić ciekawość i oczekiwanie - co dalej? Szybka wersja WE WILL ROCK YOU kipi energią i jest jedną z najlepszych zarejestrowanych kiedykolwiek na taśmie - wyjątkowo porywająca jest gitara Maya. Potem - po powitaniu publiczności - pierwszy utwór z HOT SPACE, zdecydowanie najsłabszy. ACTION THIS DAY sprawia wrażenie niedopracowanego, Taylor śpiewa na zmianę z Mercurym, ale obaj zdają się mieć problemy ze znalezieniem wspólnego języka. Cieszy na pewno fakt, iż sceniczne opracowanie tego utworu w ogóle zostało wydane - można zrozumieć czemu zagrany jeszcze potem tylko kilkanaście razy na zawsze wypadł z programu...
Kolejne nagrania już zdecydowanie porywają - rewelacyjnie zaśpiewane jest PLAY THE
GAME. STAYING POWER zagrane jest z niewyobrażalną wręcz precyzją, dużo
ciężej i szybciej niż na albumie; ukazuje zespół jako monolit i należy do najwspanialszych
koncertowych fragmentów w historii muzyki rockowej! To nagranie jakością wykonania może się
równać nawet z tymi zawartymi na Made In Japan Deep Purple...
Podziw musi wzbudzić dyscyplina Briana, który porywającym riffem napędza utwór. A improwizowane
wokalnie (zamiast „dęciaków”) solo ukazuje szczyt możliwości Mercury'ego.
SOMEBODY TO LOVE, poprzedzone brawurowym wstępem to także jeden z najjaśniejszych
fragmentów tego występu. NOW I'M HERE rozpoczyna się pomyłką Briana (zły akord w
drugim wersie wstępu), ale po chwili zamienia się w rockowy klejnot, zagrany na luzie i z
polotem. Dialog Mercury'ego z publicznością daje chwilę wytchnienia przed kolejnym dynamicznym
utworem, DRAGON ATTACK. Tutaj również Brian ma kłopoty ze swoją gitarą, najpierw
ze strojeniem (krótkie solo na perkusji miało właśnie ten fakt ukryć), a potem z kablem (kiedy
jego gitara milknie, John gra kilka taktów króciutkiego sola na basie). O klasie zespołu
świadczy jedno - te usterki są dla niewprawionego ucha prawie niezauważalne!
Akustyczny przerywnik to uduchowiona, gitarowa wersja LOVE OF MY LIFE, odśpiewana przez Freddiego z towarzyszeniem kilkudziesięciu tysięcy widzów. Niektórych może jednak drażnić fakt, iż ta delikatna ballada stała się niemalże stadionową przyspiewką... SAVE ME znowu ukazuje Mercury'ego w wyjątkowej formie wokalnej, łącząc subtelne dzwięki pianina zwrotki z ciężką gitarą refrenu. Back Chat to kolejna zmiana nastroju - dużo klawiszy i mniej rocka, jak na kompozycję z HOT SPACE przystało. Jest to jednak wersja niezwykle udana, rozimprowizowana (zwłaszcza dialog wokalu z gitarą), pełna energii i niezwykle dynamiczna.
Powrotem do lat 70 jest GET DOWN, MAKE LOVE z fascynującym fragmentem sprzężeń
i gitarowych efektów płynnie przechodzący w gitarowy popis Maya; ten jednak jest dość nudny
i wyjątkowo chaotyczny, choć gwoli ścisłości - niedokończony, jako że Brian wyrwał (znowu!)
kabel ze wzmacniacza...! UNDER PRESSURE to znowu Queen w najlepszym wydaniu -
wokalnie ciekawsze niż na albumie, brak Bowiego nie tyle niezauważalny, co wręcz kompozycji
służący. FAT BOTTOMED GIRLS to kolejny, cięższy fragment, gdzie warto przysłuchać
się zwłaszcza lini basu. CRAZY LITTLE THING CALLED LOVE zagrane na luzie i z
humorem może tylko porwać: dynamiką, energią i rozimprowizowanym zakończeniem. Jakże
kontrastuje z precyzyjnym wykonaniem obowiązkowego BOHEMIAN RHAPSODY. A chwilę
potem glam rockowy majstersztyk, TIE YOUR MOTHER DOWN to kolejny rewelacyjny
punkt całego występu. Równie efektownie prezentuje się ANOTHER ONE BITES THE DUST,
drapieżne - i zwłaszcza w wykonaniu Mercury'ego i Deacona - zagrane na nieosiągalnym dla zbyt
wielu artystów poziomie. SHEER HEART ATTACK to wybuch złości, furii, rockowego
szaleństwa - wyjątkowo ciekawe wykonanie tego niezbyt przecież ciekawego utworu. WE WILL
ROCK YOU i WE ARE THE CHAMPIONS zwiastują koniec - dwa rockowe hymny,
zmuszające po raz ostatni wszystkich do wspólnego śpiewu.
Koncert doceni na pewno każdy znający się choć trochę na rockowym rzemiośle. Zwłaszcza
często niedoceniany Deacon w pełni ukazuje swoje możliwości, jego zagrywki często nieszablonowe
i improwizowane. Mercury był w życiowej formie - czy trzeba mówić więcej? Na pewno odrobinę
rozczarowani mogą czuć się fani brzmienia z lat 70, ci zapewne wciąż czekać będą na
Hammersmith '75 tudzież '79... Albo Earls Court '77 czy Huston '77. Ci, którzy lubią
pop-rockowe wcielenie z lat 80 mogą również być zaskoczeni - mimo wszystko dużo tu ostrych
gitar i rockowego „czadu”. Generalnie, koncert ten jest zapisem wielkiej przemiany
zachodzącej w muzyce Queen. Stare zderza się z nowym. Zespół zdaje się cierpieć
trochę na rozdwojenie jaźni i to trochę słychać. Jest to rewelacyjny album, aczkolwiek miano
definitywnego zapisu koncertowego oblicza Królowej wciąż należy się LIVE KILLERS. Ten polecany jest ZWŁASZCZA ludziom znającym specyfikę
koncertowego grania; ci docenią klasę zawartego tutaj materiału najbardziej.
Koncert ten został wydany równocześnie w formacie DVD i jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana - zwłaszcza dźwięk, zmiksowany w „surroundzie” zrobi wrażenie na największym sceptyku. Obraz pozostawia czasami trochę do życzenia, ale trzeba pamiętać, iż występ pochodzi sprzed ponad dwudziestu lat! Na dodatkowym dysku znajduje się kilka kolejnych fragmentów koncertowego dorobku Królowej - fragmenty występu w Tokio (3 listopada 1982), wydanego niegdyś (tylko w Japonii) na VHS jako LIVE IN JAPAN oraz nigdy wcześniej niepublikowany krótki fragment koncertu wiedeńskiego (12 maja 1982). Tu mamy okazję usłyszeć sceniczne opracowania takich utworów jak TEO TORRIATTE czy PUT OUT THE FIRE. A w galerii czeka nas jeszcze jedna niespodzianka - w tle możemy wysłuchać CALLING ALL GIRLS, nigdy wcześniej nie słyszaną wersję z Tokio.
Zobacz też: dyskusja na temat płyty na forum queen.pl