Dla fanów jest to płyta święta. Dla znawców muzyki - łabędzi śpiew jednego z najwspanialszych
i najbardziej nowatorskich zespołów rockowych. Co sprawia, że album ten wzbudza aż tyle emocji i
oceniany jest niezmiernie wysoko nawet przez krytyków wcześniej Królowej niezbyt przychylnych...?
Przede wszystkim dramatyczne okoliczności towarzyszące nagraniu tego wydawnictwa. Nie można słuchając tej wspaniałej muzyki nie pamiętać, iż nagrywał ją człowiek wycieńczony długą i straszną chorobą jaką jest AIDS. Wszystkie skomplikowane i technicznie trudne do zaśpiewania linie wokalne nabierają w tym świetle nowego wymiaru. A przecież nie tylko Freddie zmagał się z tym co nieuniknione; reszta zespołu również odreagowywała świadomość, iż oto na własnych oczach z dnia na dzień tracą przyjaciela. W takiej atmosferze powstała muzyka niezwykle szlachetna, dojrzała i niemalże... mistyczna. Udana produkcja Davida Richardsa tylko dodaje tej płycie tajemniczości - bardzo głębokie brzmienie podkreśla mądre, często egzystencjalne teksty. Całość sprawia wręcz wrażenie concept albumu - opracowanie graficzne wykorzystujące niesamowite, surrealistyczne ilustracje Grandville'a jeszcze bardziej pogłębia to odczucie.
INNUENDO okazuje się najambitniejszą płytą w karierze zespołu. Bardzo często QUEEN nagrywało
znakomite piosenki o przeważnie lekkim jednak charakterze, bądź traktujące o bardzo przyziemnych
rzeczach. Tym razem większość materiału dotyczy tematów niezwykle głębokich, zaś te niby-lżejsze
utwory w obliczu tego, co stało się rok później okazują się równie dramatyczne. Do tego aranżacje
i brzmienie znakomicie oddają wymowę tekstów sprawiając, że mamy do czynienia z jednym z
największych arcydzieł muzycznych wszechczasów. Być może i największym...?
Płyta zaczyna się od mocnego uderzenia - tytułowy utwór to udany powrót do korzeni zespołu, kiedy to inspiracją była muzyka Led Zeppelin. Bezpośrednich analogii między INNUENDO a Kashmir pewnie zbyt dużo nie ma, ale wspólny mianownik można znaleźć. Cudowne, „hiszpańskie” solo na gitarze akustycznej to gościnny występ Steve'a Howe'a (Yes), zaś następujące po nim powtórzenie na „Red Special” w wykonaniu Briana można określić tylko i wyłącznie mianem geniuszu. Napisany przez Rogera tekst należy do najlepszych w dziejach muzyki rockowej.
O tym, że zespół postanowił sięgnąć do najlepszych tradycji z lat 70 i przedstawić je w
nowym brzmieniu świadczy również kolejny utwór, tym razem dzieło Freddiego, I'M GOING
SLIGHTLY MAD. Można się w nim doszukać tej samej ekstrawagancji i wodewilowych zapędów z
których grupa niegdyś słynęła. Przewspaniała linia basu i cudowny podkład syntezatorowy nadają
temu utworowi niepokojący, tajemniczy i... odrobinę szalony charakter. Następujące po nim dwie
kompozycje Briana, HEADLONG i I CAN'T LIVE WITH YOU, to klasyczne,
rockowe pieśni pełne typowych dla Maya ostrych gitar - dużo zabawy, riffowania i świetny wokal
Freddiego poparte dynamiczną perkusją Taylora. Obecne są też bardzo charakterystyczna dla
kompozycji Briana niezwykle melodyjne harmonie wokalne, zaśpiewane wspólnie przez Maya, Taylora
i Mercury'ego. Obie piosenki miały znaleźć się na solowym projekcie gitarzysty, ale jako że
reszta zespołu bardzo je polubiła, zostały nagrane przez cała czwórkę. Szkoda tylko, że drugi z
utworów wydaje się tracić odrobinę rozmachu przez niezbyt chyba dopasowaną do niego produkcję.
Wszystko wynagradza z nawiązką kolejne nagranie - DON'T TRY SO HARD, uduchowiona
ballada o przewspaniałym, głębokim podkładzie gitarowo-syntezatorowym, świetnej melodii niezwykle
szlachetnie zaśpiewanej przez Mercury'ego i zawierająca solo na gitarze należące do absolutnie
najlepszych w nagraniowej karierze zespołu.
Jednym z największych atutów tej płyty jest umiejętne żonglowanie nastrojami i stylami.
QUEEN zawsze nagrywało bardzo eklektyczne albumy, ale zdarzało się iż powstawał w ten sposób
bałagan, wydawnictwa niespójne i sprawiające wrażenie poskładanych naprędce, w pośpiechu
(THE WORKS albo A KIND OF MAGIC).
Na INNUENDO nie ma przypadków, wszystko ma swoje logiczne następstwo; całość jest niezwykle
jednolita mimo ogromnej ilości nastrojów i brzmień. RIDE THE WILD WIND, kolejna
(i nie ostatnia!) niezmiernie udana kompozycja Rogera wspaniale właśnie kontrastuje z poprzedzającą
ją balladą i z następującym po niej finezyjnym nagraniem ALL GOD'S PEOPLE. To,
jako Africa By Night było napisane przez Freddiego i Mike'a Morana na płytę
BARCELONA, ale ostatecznie nie zostało wtedy nagrane.
Wersja QUEEN udowadnia, że solowa przygoda Mercury'ego ze światem operowym nie była aż tak
zaskakującym pomysłem jakby się to mogło wydawać. Zaraz jednak potem mamy kolejną kompozycję
Taylora, przewspaniałą i niezwykle emocjonalną balladę THESE ARE THE DAYS OF OUR LIVES,
gdzie Brian gra niesamowicie natchnione gitarowe solo, zdaniem wielu - najlepsze popełnione przez
niego na taśmie. Słuchając tekstu nie można oprzeć się wrażeniu, ze oto zespół rozpamiętuje minione
lata i rozlicza się z przeszłością wiedząc, iż wszystko dobiega końca. Bardzo osobista piosenka;
sam Roger przyznał kilka lat później w wywiadzie, że jego zdaniem najlepsza, jaką kiedykolwiek
napisał...
Kolejnym „osobistym” utworem jest DELILAH. Brzmiąca niczym muzyczny żart, traktująca o ulubionym kocie Freddiego, gdzie gitara naśladuje... miauczenie...! Utwór przez wielu fanów niezwykle niedoceniany, a przecież o ogromnym ładunku emocjonalnym - umierający człowiek zdobywa się na niezwykły wysiłek, nagrywając beztroską piosenkę o jednej z najdroższych mu na tym świecie rzeczy...
THE HITMAN to kolejny „rocker”; solidny, z bardzo dobrym pochodem
basowym i mocnym wokalem jest znakomitym wprowadzeniem do kolejnego „klejnotu w koronie”
Królowej: BIJOU to przewspaniały popis gitarowy Briana na tle malowniczego,
syntezatorowego podkładu, z krótkim, subtelnym i zapadającym na długo w pamięci fragmentem
wokalnym Freddiego. Ostatnia kompozycja to pożegnanie ze słuchaczem. THE SHOW MUST GO
ON jest kolejnym świetnym nagraniem, powoli nabierająca rozpędu ballada, przechodząca
stopniowo do dramatycznego refrenu i wreszcie - wielkiego finału. Wbrew temu co się sądzi,
napisana przez Briana a nie Freddiego, tak naprawdę o bardzo pozytywnym i optymistycznym
przekazie, na zawsze już jednak utożsamiana będzie z tym, co stało się 24 listopada 1991 roku...
Cóż, nie można oceniać tej płyty abstrahując od dramatu towarzyszącego jej nagrywaniu i tragedii po niej następującej. Trudno też uniknąć banału próbując tak emocjonalną i muzycznie doskonałą płytę opisać. Tego trzeba po prostu posłuchać...
Greg Brooks (archiwista QUEEN) niedawno wyjawił, iż istnieje wersja INNUENDO z
wokalem Rogera, podobno niezwykle udana. Innym demo, w którym możemy usłyszeć Taylora jako
wokalistę jest wczesna wersja RIDE THE WILD WIND. Także dużo mówi się o wersji
HEADLONG zaśpiewanej tym razem przez Briana. Na promocyjnej kasecie Hints Of Innuendo
mieliśmy okazję usłyszeć także dema utworów DELILAH, HEADLONG (z wokalem
Freddiego, bardzo udana, cięższa, sprawiająca wrażenie zagranej „na żywo”) i THE
HITMAN; ten ostatni znowu zaśpiewany przez gitarzystę.
W ogóle sesja nagraniowa z roku 1990 była niezwykle owocna - na 12" i CD wersjach singla I'M GOING SLIGHTLY MAD pojawiło się kolejne nagranie zaśpiewane przez Maya - wolny, leniwy blues LOST OPPORTUNITY. Dużo mówi się o nieopublikowanych dotąd utworach. ASSASSIN, podobny rzekomo w charakterze do INNUENDO jest otoczony wielkim mitem. Inne nagrane w tamtym okresie, aczkolwiek ciągle jeszcze nie wydane oficjalnie, kompozycje to MY SECRET FANTASY, SELF-MADE MAN, 10 minutowa ballada FACE IT ALONE czy ROBBERY. Także znany z solowego albumu Rogera HAPPINESS utwór FREEDOM TRAIN został pierwotnie nagrany przez Queen w wersji demo.
Zobacz też: dyskusja na temat płyty na forum queen.pl