|
Jeżeli jakakolwiek płyta QUEEN zmieniła oblicze muzyki rockowej i wywarła niebagatelny wpływ
na jej rozwój, była to właśnie NOC W OPERZE. O ile na pierwszych trzech płytach
zespół niejako testował poszczególne elementy swojego stylu (kolejno - rockowy pazur na
QUEEN, bogatą produkcję na QUEEN II i przebojowość na
SHEER HEART ATTACK), to na omawianym tutaj wydawnictwie te składniki zostały w końcu połączone
razem w absolutnie perfekcyjnych proporcjach. Zespół, będąc w chwili nagrywania w naprawdę
trudnej sytuacji finansowej, postanowił mimo wszystko pójść na całość. Pozbywszy się
wcześniejszej naiwności, grupa zupełnie świadomie postanowiła stworzyć dzieło ekstrawaganckie,
przebojowe, pretensjonalne i absolutnie bezkompromisowe. Świat miał tę płytę albo znienawdzić
albo pokochać. Pokochał...
Tuż po wydaniu trzech albumów zespół był na skraju bankructwa - mimo dobrej ich sprzedaży i
dwóch hitów w TOP10, pieniądze szły na konta managerow i wytwórni płytowej, zaś czwórka muzyków
tonęła w długach. Zdecydowano się na drastyczny krok jakim było zerwanie kontraktu z poprzednim
agentem i przy pomocy prawnika Jima Beacha reprezentowanie swoich interesów całkowicie samodzielnie.
Aby jednak przed QUEEN rysowała się jakakolwiek przyszłość, kolejna płyta musiała odnieść sukces.
Być może właśnie ta presja sprawiła, że kreatywność poszczególnych członków zespołu osiągnęła
absolutne wyżyny. Co ciekawe, uniknięto pójścia „na łatwiznę” i nagrano rzecz
inteligentną i w sumie niełatwą w odbiorze, aczkolwiek paradoksalnie jakimś cudem przemawiającą
do masowego odbiorcy.
Rozpoczynająca album kompozycja DEATH ON TWO LEGS tekstowo odnosi się właśnie do
opisanych wyżej wydarzeń. Freddie w bardzo ostrych słowach rozlicza się z poprzednim agentem,
któremu ten utwór jest w podtytule zadedykowany. Muzycznie jest to prawdziwe arcydzieło, jeden
z najbardziej stylowych utworów nagranych przez QUEEN. W niesamowity sposób skonstruowany i
zaaranżowany przez Freddiego, niemalże progresywny, pełen przenikliwych i agresywnych gitar
Briana - nic dziwnego, że ostatnimi czasy grany na koncertach przez Dream Theater,
jedyny chyba zespół na świecie potrafiący zmierzyć się z tak złożoną kompozycją. Jednak już chwilę
później mamy coś zupełnie innego - utwór zagrany z przeogromnym poczuciem humoru, jakby żywcem
przeniesiony z lat 30, przeuroczy LAZING ON A SUNDAY AFTERNOON. Ale zanim jeszcze
możemy ochłonąć ze zdziwienia czeka nas frontalny atak wokalny Rogera i wspaniale zaśpiewana ostra
kompozycja I'M IN LOVE WITH MY CAR; zawsze niezwykle efektowny punkt koncertowego
setu, przedstawiający Taylora grającego skomplikowane przejścia na perkusji i równocześnie
bezbłędnie śpiewającego ten świetny utwór. Ledwie Roger kończy swój popis a my już mamy okazję
podziwiać uroczą balladę Johna YOU'RE MY BEST FRIEND, nawiązujacą dominującym
brzmieniem pianina elektrycznego do nagrań The Doobie Brothers. Zaraz potem wręcz
ogniskowa, zaśpiewana przez Briana kompozycja '39 przechodząca do opartego na
wyśmienitym riffie ostrego SWEET LADY. Żeby jednak po raz kolejny zupełnie zaskoczyć
słuchacza, utwór SEASIDE RANDEZ-VOUS to wodewilowe nawiązanie do lat 20, w dodatku
zamiast sola na gitarze zawierający sekwencję dętą zagraną... gardłami Rogera i Freddiego. Jaki
inny zespół potrafiłby nagrać coś takiego...? Jacy inni rockowi artyści potrafiliby potraktować i
siebie i odbiorcę z tak wielką dawką humoru...?
Ale już za chwilę robi się naprawdę poważnie - epicka opowieść THE PROPHET'S SONG
to chyba najambitniejsze przedsięwzięcie w historii zespołu, zarówno lirycznie jak i muzycznie.
Brian przyznał, że pomysł na tę kompozycję przyszedł we śnie i to gdzieś słychać; tak
niepowtarzalny klimat i tak dosłowne oddanie tajemniczego, ale też bardzo mądrego tekstu. W
dodatku centralnym punktem utworu jest wykorzystujący możliwości kamery pogłosowej wokalny popis
Freddiego. Dlaczego ta pieśń nigdy nie otrzymała należytego jej uznania pozostanie już na zawsze
tajemnicą. Osiem minut później rozpoczyna się typowa ballada Mercury'ego - LOVE OF MY
LIFE. Słynna z koncertowego, gitarowego opracowania i chóralnego śpiewu publiczności,
tutaj przedstawiona w kameralnym, fortepianowym wydaniu z dodatkiem gitarowej aranżacji
przecudnie imitującej sekcję smyczkową. Jest to jedna z tych melodii, które wyciskają łzy z
oczu...
Aby jednak nie było za smutno, Brian postanawia znowu trochę pośpiewać i raczy nas
przesympatyczną i przypominającą nieco stylem utwory Paula McCartneya kompozycją
GOOD COMPANY, gdzie gitary tym razem imitują... cały jazzowy zespół z
początków XX wieku!!!! Ilość nakładek i stopień skomplikowania aranżacji zagranej
przecież przy użyciu jednego tylko instrumentu sprawił, iż utwór ten był absolutnie niemożliwy
do odtworzenia na żywo. I kiedy już wydaje się, że możliwości studyjne są wykorzystane do
maksimum, że niczym już bardziej być zaskoczeni nie możemy, kolejny utwór zostawia nas w
absolutnym szoku - BOHEMIAN RHAPSODY...
O tym nagraniu napisano już wszystko... Trzy sekcje połączone w jedną, wybuchową całość.
Fortepianowa ballada przechodząca w quasi-operową wokalną ekstrawagancję (gdzie nagrano ponad
120 różnych ścieżek na przestrzeni dwóch minut!!!) przechodząca z kolei w ostry, hard-rockowy
fragment. Najsłynniejsza piosenka Freddiego i QUEEN, definiująca w sześciu minutach styl zespołu
w pierwszej połowie lat 70 i zapewniająca im na zawsze miejsce w panteonie najwspanialszych
zespołów rockowych wszech czasów. To jest lektura obowiązkowa...
Płytę kończy gitarowa interpretacja brytyjskiego hymnu narodowego. GOD SAVE THE
QUEEN to swoisty akt koronacji - oto Królowa zasłużenie zasiada na tronie i na kolejnych
15 lat bierze pod swoje panowanie wszelkie listy przebojów i większość rockowej publiczności.
Doprawdy, tej płyty wstyd nie mieć lub nie znać...
Ciekawostki:
Utwór GOD SAVE THE QUEEN powstał przez przypadek - otóż podczas
koncertów zespołu, gdy show dobiegał końca a grupa żegnała się z publicznością ta w pewnym
momencie zaczęła śpiewać „Królewski” hymn jako znak całkowitego oddania dla QUEEN.
30 października 1974 roku podczas koncertu w Manchesterze zespół po raz pierwszy użył specjalnie
przygotowanej taśmy z gitarowym opracowaniem tego utworu. Ten już zawsze kończył występy grupy;
wyjątkiem były koncerty:
- w Hyde Parku (16.09.1976), gdzie nie pozwolono zespołowi zagrać bisów a te właśnie miały zakończyć
się hymnem
- w Dublinie (22.11.1979), podczas trasy Crazy Tour, gdzie zespół nie chciał drażnić
Irlandzkiej publiczności...
- w Dublinie (28-29.08.1984), podczas trasy The Works, z tego samego powodu
- w Dublinie (znowu) - (5.07.1986), podczas trasy Magic
Podczas koncertów na zielonej wyspie zespół kończył występy końcówką płyty
A DAT AT THE RACES
W archiwum zespołu istnieje wersja THE PROPHET'S SONG zaśpiewana przez Briana jako
tzw. wokal przewodni (guide vocal) dla Freddiego. Mówi się też o istnieniu '39 z
wokalem Freddiego; właśnie w ten sposób utwór ten przedstawiany był podczas koncertów.
Zobacz też: dyskusja
na temat płyty na forum queen.pl
|
|